Nic osobistego

6 czerwca 2011 / poniedziałek / godz. 19:00

“Nic osobistego” – jeden z najpiekniejszych filmów o cudzie spotkania.
Reżyseria Urszula Antoniak Irlandia / Holandia 2009

Zapraszamy na kolejny seans filmowy 6 czerwca (poniedziałek) na godzinę 19.00 do Gimnazjum nr 2 we Wschowie.
Kolejny film, który Państwu prezentujemy jest również opowieścią o spotkaniu dwojga ludzi o zakochaniu, zauroczeniu choć w tradycyjniejszej (niż w poprzednim filmie) formie lecz nie mniej banalnie.

Młoda, zbuntowana Holenderka wędruje przez Irlandię. Cieszy się samotnością, której przybyła szukać w surowym krajobrazie Connemary. On jest mężczyzną w kwiecie wieku, który żyje samotnie w domu na pięknej, odludnej wyspie. Ona jest radykalna i bezkompromisowa. On jest mądry i ironiczny. Łączy ich samotność rozumiana jako wolność. On proponuje jej pracę w zamian za jedzenie. Ona zgadza się pod jednym warunkiem: żadnych osobistych kontaktów między nimi, po prostu praca. Wkrótce oboje stają się siebie ciekawi. Z jednej strony chcieliby utrzymać zasadę, aby nie połączyło ich „nic osobistego”, ale z drugiej pragną ją zerwać. Ich proste życie wyznacza cykl dni i nocy, pracy i odpoczynku. Powoli jednak zbliżają się do siebie. Kto pierwszy złamie warunki umowy?

PRASA O FILMIE
Od pierwszych do ostatnich kadrów widać, że niejako wbrew tytułowi jest to obraz niezwykle osobisty. Amerykański krytyk nazwał go ponoć “kapitalną komedią romantyczną zrobioną przez reżysera artystę”. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych filmów o cudzie spotkania. O pozornie przypadkowym zetknięciu dwóch osób, dzięki któremu – choć na chwilę – świat przestaje być obcy i pozwala poczuć się w nim u siebie.

Paweł T. Felis, Gazeta Stołeczna, 13 października 2009
Zaskakująco mocny debiut mieszkającej w Holandii polskiej reżyser – Urszuli Antoniak. Film skutecznie bada granice pomiędzy samotnością a potrzebą towarzystwa i ludzkiego ciepła. (…). Antoniak portretuje samotną holenderską podróżniczkę (Verbeek), konfrontując ją z dużo starszym, spokojnym irlandzkim wdowcem (Rea). Obydwoje za wszelką cenę chronią swoją niezależność. W rezultacie powstaje bardzo wnikliwy portret dwojga ludzi, poranionych i opornych na kontakty z innymi.
Jedyną wskazówką na temat portretu psychologicznego Anny (Verbeek) jest początkowa sekwencja, w której przez okno swojego mieszkania w Amsterdamie obserwuje przechodniów grzebiących w jej wystawionym na ulicę dobytku. Sama w pustym mieszkaniu, zdejmuje obrączkę. W następnym ujęciu jest już w deszczowej, niegościnnej Connemarze, śpiąc w namiocie, który nosi w swoim plecaku. Podróżując autostopem i szukając jedzenia w koszach na śmieci, wydaje się pozbawiona celu. Jej groźne spojrzenie odstrasza nieznajomych.
Pewnego ranka odkrywa samotny dom, zbliża się niepewnie i spotyka jego jedynego mieszkańca, Martina (Rea). Zgadza się pracować dla niego w zamian za żywność, ale pod warunkiem, że nie będzie osobistych kontaktów między nimi. Początkowo śpi w swoim namiocie, odmawiając nawet zjedzenia wspólnego śniadania. Po pewnym czasie przenosi się do pustego pokoju, zaczyna dzielić z nim posiłki, a jej mechanizmy obronne odrobinę słabną.
Przy minimalnym dialogu i pod urokiem krajobrazu, Antoniak przeprowadza bohaterkę przez stopniową, prawie niezauważalną transformacje. Krok po kroku wygładzają się twarde spojrzenia i nieśmiałość, pozostaje jednak strach przed utratą wolności i zależnością od innych. Stephen Rea sprytnie schodzi na drugi plan, aby uwydatnić ten proces. Emocje wyrażają nie słowa, lecz zdjęcia Daniëla Bouqueta. (…) „Nic osobistego”, Dan Fainaru, 14 sierpnia 2009.

WYWIAD Z REŻYSER URSZULĄ ANTONIAK
„Tabula rasa. Nie chcę wyjaśniać złożonych ludzkich motywów”.
Boyd van Hoeij, 4 grudnia 2009.

Jak opisałaby by Pani głównych bohaterów?
Obydwoje są niczym tabula rasa. Nic nie wiemy o ich przeszłości i motywacjach. Nie lubię filmów, które usiłują wyjaśniać skomplikowane ludzkie motywy poprzez „psychologię postaci”. W prawdziwym życiu raczej domyślamy się, niż na pewno wiemy, co sprawia, że ludzie robią to, co robią. „Nic osobistego” przypomina rzeczywistą sytuację spotkania z nieznajomym. Film ten portretuje ekstremalnych bohaterów, którzy stanowczo odmawiają otwarcia się wobec innych osób, ale miękną spędzając czas razem.

Czy nie obawiała się Pani, że publiczność nie odczuje więzi z kimś, o kim wie tak mało?
Ile trzeba wiedzieć o kimś, żeby mu zaufać i go rozumieć? Jest to podstawowe pytanie mojego filmu, który opowiada o podstawowym poziomie w relacjach międzyludzkich. W filmie hollywoodzkim znalibyśmy motywacje bohaterów i przez to moglibyśmy ich zrozumieć. Nie chciałam manipulować publicznością w ten sposób, ale raczej rzucić jej wyzwanie.

Czy fakt bycia kobietą miał wpływ na Pani film?
Bycie reżyserką w naturalny sposób skłania mnie raczej do postaci silnych kobiet, niż prezentowania kobiet jako ofiar. Lotte jest postacią aktywną, nie bierną, która wybiera samotność, ale nie budzi litości. Chciałam stworzyć postać buntownika z twarzą kobiety.

Jak układała się Pani współpraca z Daniëlem Bouquet, którego zdjęcia tworzą atmosferę Pani filmu?
Daniël jest doskonałym operatorem, ponieważ zachęca mnie do podejmowania ryzyka. Miałam szczęście, że mogłam z nim pracować, pomimo że początkowo obawiałam się współpracy z kimś, kogo nie znałam. Ale udało się. Ma doskonały gust, wolny od zepsucia reklamami i teledyskami.

Do jakiego stopnia czuje Pani, że „Nic osobistego” to film holenderski, irlandzki, polski lub europejski?
Jako emigrantka preferuję uniwersalne historie. „Nic osobistego” to europejskie kino artystyczne. To film, który nie boi się rzucić wyzwanie publiczności i jednocześnie powstaje z potrzeby twórcy, który chce podzielić się czymś ważnym.

Jaki typowy dla siebie motyw zawarty w tym filmie chciałaby Pani rozwijać w przyszłości?
Zakorzenioną w środkowoeuropejskiej tradycji ironię, jako ton, lecz nie jako temat. Ironia jest dla mnie solą życia i jego największą mądrością. Czuję, że przynależę do środkowoeuropejskiej tradycji, w której mieszały się wpływy żydowskie, słowiańskie i niemieckie. Myślę tu o Kafce, Musilu, ale także o Billy Wilderze i Ernście Lubitschu, którzy doprawiali amerykańskie filmy szczyptą tej ironii.