Zapraszamy na kolejne spotkanie z podróżą i autorem opowieści o niej – Adrianem Krysztofińskim już 10 sierpnia na godz. 21.00. Tym razem korzystając z zaplanowanych na ten dzień odpowiednich okoliczności klimatycznych zapraszamy na pachnący jeszcze świeżo ułożonym brukiem nasz piękny – zrewitalizowany Rynek.
UWAGA: gdyby jednak plany co do okoliczności klimatycznych okazały się nietrafionymi impreza zostanie przeniesiona na godz 21.15 do sali widowiskowej CKiR
Jeśli powyższe argumenty nie wystarczą by zachęcić Państwa do przybycia poniżej kilka zdań o naszym Gościu i jego podróży.
Po wylądowaniu w Wenezueli zastanawiałem się co dalej. Teoretycznie ideą było przejechanie Panamericany, praktycznie zostałem sam na nowym kontynencie ze świadomością, że przyszedł czas na realizacje moich marzeń. Po 2 miesiącach znudziłem się typowo backpakerskim przemieszczaniem się. Byłem wtedy w Belem w Brazyli gdzie z dnia na dzień zdecydowałem, że kupie rower i pojadę nim do Ushuaia na samo południe Ameryki Południowej. Wybredny nie byłem bo zakup padł na stary miejski rower zupełnie niesprawny do tego damka ale miał jedną podstawową zaletę: był tani!:).
Po 10000 km i 8 miesiącach prawie dojechałem do Ushuaia. Rower się rozleciał. Odnalazłem się w chodzeniu po Patagońskich Andach. Z czasem zrobiło się zimno, sezon już się dawno skończył, a ja się musiałem wydostać na północ. Jeżdżenie autostopem po Patagoni w trakcie zaawansowanej jesieni wiązało się z ujemnymi temperaturami i 2 mijającymi samochodami dziennie. Dotarłem do Santiago w Chile gdzie tym razem pomysł padł na kupno motoru. Chiński motorrad z silnikiem 150 cm3 i klasyczna konstrukcją miejską nadał się idealnie. Zarówno przejechał pustynny odcinek trasy na jaką zapuszczają się rajdowcy corocznej edycji Paryż-Dakar odbywającej się obecnie w Ameryce Południowej jak i wjechał na przełęcze powyżej 5000 mnpm. Jak na model miejski niebyt przepadał za asfaltem i uwielbiał wszelkie szutry jak i inne bezdroża. W międzyczasie zachciało mi się też wody i przygody w dorzeczu Amazonki. Kupiłem ze znajomymi 2 łódki i popłynęliśmy w dół Rio Napo do Iquitos. Już na samym początku po 4 dniach jedna z łódek staje w płomieniach. Tracimy większość majątku i zapasów jedzenia… Zapraszam na opowieść o mojej Panamericanie.
Biografia podróżnicza
Zawsze lubiłem spontaniczność i zaspokajać swoją ciekawość. W wieku 17 lat z przyjacielem zamiast na pielgrzymkę do Częstochowy(wersja dla rodziców) pojechaliśmy na stopa nad Balaton obejrzeć zaćmienie słońca. Przez następne lata objeżdżałem na początku Polskę, a potem Europe mając za budżet 5 euro dziennie. W wieku 21 lat zachciało mi się czegoś więcej i ruszam samotnie na podbój Mongoli. Przez następne lata odkrywam czym jest miłość, młodość i wolny czas na studiach. Kontynuuje pasje autostopowe w towarzystwie jak i zachwycam się na jakiś czas backpakerskim stylem odkrywania świata. Starzeje się i perspektywa osiągnięcia 30 motywuje mnie do porzucenia stabilnego i osiadłego trybu życia. Wybór pada na Amerykę Południową. Tym razem nie jestem skrępowany czasem i nie musze „zaliczać” krajów ograniczając się do paru dni w każdym. Przez 20 miesięcy tułam się z miejsca na miejsce szukając sposobów w jaki najprzyjemniej będzie mi odkrywać dany kawałek świata. Jeżdżę rowerem, stopem, motorem, łódka, chodzę po górach. Odkrywam wewnętrzny spokój ale tęsknota za rodziną i znaną mi kulturą sprowadza mnie z powrotem do Polski.
Jeżeli spojrzeć w liczbach to odwiedziłem około 50 krajów świata. Ponad 10% mojego życia byłem w drodze i mieszkałem pod namiotem. Ponad 50 000 km przejechałem na stopa, 10 000 km rowerem, 20 000 km motorem. 20 dni spędziłem na morzu żeglując, 15 dni pływałem własną łódka po Amazonce. Poznałem setki ludzi i dziesiątki kultur. Mimo wszystko nigdy i nigdzie nie chciałbym mieszkać bardziej niż w Polsce bo tylko tutaj czuje się jak w domu.