Mali – Dusza Afryki
Wciśnięta pomiędzy Saharę, Sahel i subtropikalne lasy kraina miliona artystów. Mali to kulturowy patchwork, wygląda tak jak właśnie zszyte ze sobą i pocerowane zdobne płachty materiału. Mieszają się tu kolory ludzi, kolory ziemi, kolory zwierząt, ot, kolory natury. Różnorodność stoi u podstaw tego kontynentu, Tkwi nienaruszona jak postument na którym co rusz zmieniają się pomniki. Wielu chciało zawładnąć tą najpierwszą z ludzkich ziem i tylko twardym rdzennym, mieszkańcom Afryki to się udaje. Kolonizatorzy po trochu opuszczają tę wyeksploatowaną ziemię.
Nie jest to miejsce niestety wolne od ludzkich marzeń o wielkości i potędze. Co chwilę w imię władzy ktoś rozlewa krew innych. A mimo to Afryka trwa. Od tysiącleci to przykład jak można szybko się zmieniać pozostając przy swoich korzeniach. Afrykańczycy rozumieją świat inaczej niż my białasy.
Dla nas czas to podstawowa wytyczna, czwarty równorzędny z innymi wymiar, dla Afrykańczyka to zegar postawiony na wieży ratusza, a jego upływ widoczny jedynie jest na niebie wraz z przesuwającym się słońcem.
Dobrobyt utożsamiamy jedynie z bogactwem, w Afryce dobrobyt to spokój ducha i pełna micha.
Dla nas standard wyznaczany jest miarą hipokryzji na czarnym kontynencie miarą uczciwości.
Biała sztuka pełna jest sztucznych przekazów, artyzm Afrykańczyka polega na przelaniu duszy w rzecz, prosto, bez udziwnień i sztucznej filozofii.
Rytm życia w klimacie umiarkowanym to 5/2 czyli poniedziałek do piątku na sobotę i niedziele, w Afryce rytm wyznacza biologiczny zegar, którego nie próbują nawet rozgryzać, bo i po co.
I tak Polak, który trafia na zatłoczony bazar w Bamako, trzyma się kurczowo za kieszeń i strzela na oślep zdjęcia próbując przełożyć to miejsce na swój obraz. Dopiero kiedy po kilku chwilach zrozumie, że brak tu jakiejkolwiek kompatybilności wyluzowuje. Ale i tak szuka odskoczni w miejscu które dobrze rozumie: w Muzeum Narodowym gdzie poukładane artefakty budują mu obraz miejsca w które się wrzucił.
Bamako to port nad Nigrem jednocześnie stolica kraju. Usytuowany z dala od pustkowi Sahary i Sahelu aby w spokoju prowadzić handel z ościennymi krajami jak Mauretania, Burkina Faso, Senegal czy Wybrzeże Kości Słoniowej i Gwinea. Pustynni sąsiedzi Libia i Niger mają inne malijskie, handlowe stolice – Gao i Timbuktu stojące jak Bamako przy panafrykańskiej autostradzie rzece Niger. Bamako to brama Mali, stąd ruszają wszyscy, bo tu da się najwygodniej dotrzeć. Lotnisko, port i wyasfaltowane drogi do miasta czynią z tego miasta tętniące serce kraju. Tu też zbiega się wiele ścieżek kulturowych, ale to już przeradza się w kulturę miejskiej dżungli gdzie nowoczesny rytm i abstrakcyjna sztuka próbuje podbić serca nowoczesnego świata. Uciekam stąd, jak najszybciej, jak najdalej. Szlak wiedzie na północ do miasta tajemniczych opowieści, bramy do Sahary czyli Timbuktu. Podążać najlepiej wzdłuż rzek, to one są krwiobiegiem tego kraju. Podróż wiedzie po wyasfaltowanej wygodnej nawierzchni. Nie tego się spodziewałem, liczyłem na kurz byle jakich dróżek i ewentualną wygodę ubitych szutrów. No ale cóż, jest jak jest. To wszędobylska obecność chińskiego i libijskiego kapitału „cywilizuje” Mali. Pod wieczór docieram do większego miasta. Segou, to w sumie niewielka mieścina, jak się okazuje dużo ważniejsza jako skrzyżowanie kultur aniżeli handlowa mekka. Galerie ze sztuką wielu plemion znaleźć tu można co krok. Różnorodność zapiera dech w piersiach. Żałuję, że nie miałem szans wrócić do Segou przed powrotem do Polski, bo wykupiłbym te sklepiki w całości chyba…
Kolejne etapy to rzeka Bani i gliniane miasto Djenne, Mopti port na Nigrze, zakurzone Niafunke, które wciąż kocha Ali Farka Toure, magiczne, dziś odcięte od Mali Timbuktu i na koniec zaczarowana kraina dumnych Dogonów.
Wszystko w 45 min w fotograficznej opowieści i niestety telegraficznym skrócie. Poetycko, żartobliwie i dydaktycznie.